A może by tak… Donovan?



Rock psychodeliczny. Folk. Muzyka celtycka. Wszystko to na fantastycznym poziomie, wszystko u jednego wykonawcy. A w Rzeczypospolitej zna go mało kto. Szkoda jak cholera.

Donovan Philips Leitch urodził w Szkocji w roku 1946, później jego rodzina przeprowadziła się do Anglii. W pewnym momencie, zainspirowany amerykańskimi beatnikami, postanowił, że olewa szkołę i opuszcza dom. Nikt go nie powstrzymał i – dzięki Ci, Boże – kilkunastoletni Dono rzeczywiście wyruszył z gitarą w świat. Grając po klubach podszkolił swoje umiejętności i już po około roku został dostrzeżony przez ludzi z branży muzycznej. W 1965 wydał dwie płyty: „What’s Bin Did and What’s Bin Hid” oraz „Fairytale”. Obie były wyraźnie zainspirowane amerykańskim folkiem i poetyką ruchu beatników. Słuchając takich utworów jak „Car Car”, czy „Candy Man” można zauważyć, że Donovan brzmi podobnie do… Boba Dylana. Zauważyli to również ówcześni recenzenci. Sam Donovan tłumaczył, że wzorem dla niego był raczej Woody Guthrie – amerykański muzyk folkowy, z którego twórczości czerpał też Dylan. Jak było rzeczywiście? Mniejsza o to. Wszelkie wątpliwości miały być bowiem wkrótce rozwiane.


Utwór „Sunshine Superman” rozpoczynał kolejną, zatytułowaną w ten sam sposób, płytę Donovana (wydaną w 1966 r.). Był to krążek absolutnie rewolucyjny – zarówno dla samego artysty, jak i przemysłu muzycznego ówczesnej Wielkiej Brytanii. Donovan odszedł na nim nieco od folkowych korzeni i stał się jednym z pierwszych wyspiarzy grających psychodeliczne piosenki w stylu hippie. Płyta „Sunshine Superman” powstała w wyniku podjęcia przez Donovana współpracy z producentem Mickiem Mostem. Mimo nie do końca pochlebnych opinii samego artysty na temat nowego współpracownika, to właśnie Most pozwolił Donovanowi na zyskanie szerszej popularności – singiel „Sunshine Superman” wspiął się na pierwsze miejsce listy przebojów w USA. Postanowiono nie zwlekać i jeszcze w tym samym 1966 roku Donovan wszedł do studia by nagrać kolejny, wydany rok później krążek: „Mellow Yellow”. Muzycznie kontynuuje on klimat „Sunshine Superman” jednak lirycznie Dono wciąż się rozwija. Słychać to chociażby w takich utworach jak „Sunny South Kensington”, nieco spokojniejszym „Writer in the Sun”, czy poświęconym innemu muzykowi folkowemu, Bertowi Janschowi, „The House of Jansch”.


Ciekawostką jest, że na nagraniach Donovana z tamtego okresu możemy usłyszeć członków Led Zeppelin: Jimmiego Page’a i Johna Paula Jonesa – wtedy jeszcze muzyków sesyjnych. Swoją drogą Donovan miał wielu przyjaciół wśród ówczesnych sław. Jego kochanką przez szereg lat była Linda Lawrence – była dziewczyna Briana Jonesa z The Rolling Stones. Sam Brian również był dobrym znajomym muzyka (trochę telenowela). W roku 1968 udał się natomiast Donovan do Indii, gdzie wraz z Beatlesami uczył się medytacji. Ponadto zaprezentował Johnowi Lennonowi i Paulowi McCartneyowi sposób gry na gitarze zwany fingerpickingiem. Efekty tej prezentacji słychać chociażby w kompozycji McCartneya p.t. „Blackbird”. Donovan wypracował też inne, charakterystyczne dla swojej twórczości, techniki, m.in. wokalne vibrato, które można usłyszeć na tytułowym kawałku z jednej z jego kolejnych płyt: „Hurdy Gurdy Man„. Z kolei w roku 1969 Donovan nagrał i wydał album „Barabajagal”, który według mnie jest najbardziej przekrojowym z jego dzieł. Mamy tu zarówno typowe, rockowe kawałki („Trudi”), piosenki, które można by uznać za napisane dla dzieci („I love My Shirt”), czy w końcu utwór narkotykowy „Superlungs”.


W wersji płytowej „Superlungs” oryginalne słowa „she’s (…) getting high with her classmates from school” (jest na haju z przyjaciółmi ze szkoły) zostały zmienione na „she’s (…) painting sky…” (maluje niebo). Nie jest do końca jasne, czy zadziałała cenzura, czy też może Donovan przechodził właśnie lekki okres antynarkotykowy. Pewnym jest natomiast to, że kilka lat wcześniej, w roku 1966, został on pierwszym, szeroko znanym muzykiem brytyjskim aresztowanym za posiadanie narkotyków. Co ciekawe Donovan, w przeciwieństwie do wspomnianych Beatlesów czy Rolling Stonesów, nie sięgał po tzw. narkotyki twarde, zadowalając się głównie popalaniem trawki. Po „Barabajagal” przyszła pora na „Open Road” – płytę bardzo ważną w karierze Donovana. Otóż pod koniec roku 1969 artysta pokłócił się ze swoim dotychczasowym producentem Mickiem Mostem, w związku z czym obaj panowie rozeszli się, a Donovan wydał „Open Road” już własnym sumptem. Od tej pory jego popularność zaczęła spadać. O tym jednak za chwilę, bo zdarzyło się Donovanowi nagrać jeszcze kilka wspaniałych utworów, a to przecież interesuje nas najbardziej.


Na wspomnianej „Open Road” oraz na kolejnej płycie, tj. „HMS Donovan” (zawierającej kompozycje dla dzieci), wyraźnie słychać kolejną ważną inspirację Donovana – tradycję celtycką. Oprócz oczywistego przykładu jakim jest „Celtic Rock” proponuję też zwrócić uwagę chociażby na „The Roots of Oak”. Z kolei fani twórczości Lewisa Carola powinni zainteresować się alternatywną wersją „Celtic Rock” zawierającą tekst z jego fantastycznego wiersza p.t. „Jabberwocky”. Wspomniałem jednak, że płyty Donovana zaczęły się słabo sprzedawać. W związku z tym Donovan postanowił, że… wróci do swojego byłego producenta Mickiego Mosta. Owocem tej współpracy był ostatni, jak do tej pory, stosunkowo popularny, a zarazem ponadprzeciętnie wartościowy album Szkota. Zwie się on „Cosmic Wheels”. Oprócz utworu tytułowego proponuję zapoznać się z tajemniczą „Wild Witch Lady”, rockowymi „The Music Makers”, a także z humorystycznym utworem „The Intergalactic Laxative” opowiadającym o… no nieważne.


Po „Cosmic Wheels” Donovan już nigdy nie odzyskał wcześniejszej popularności. Nadeszła era punk rocka, jego pozytywne, psychodeliczne teksty nie były więcej mile widziane. Doszło nawet do tego, że artysta, który niegdyś podbijał listy przebojów, zaczął supportować brytyjską grupę Yes podczas jej trasy koncertowej. Przez wiele lat Donovan nie wydał w zasadzie żadnej, ważnej płyty. W 1981 roku miała natomiast miejsce pewna zabawna sytuacja. Otóż muzyk wystąpił, wraz z innymi gwiazdami lat 60-tych, na zorganizowanym przez Amnesty International koncercie. Gdy pojawił się na scenie, ktoś z publiczności wykrzyknął „Myślałem, że już umarłeś!”, na co Donovan odparł z uśmiechem „Jeszcze nie”. I rzeczywiście: niedługo później muzyk zaczął przeżywać niejakie odrodzenie: utwór „Barabajagal” zdobył popularność na arenie dyskotekowej muzyki rave, zaczęto wydawać reedycje płyt Donovana, nagrał on kilka nowych albumów, w 2005 roku wydał autobiografię „Hurdy Gurdy Man”, która niestety – o ile mi wiadomo – nie została jeszcze przetłumaczona na język polski, a około miesiąc temu ogłoszono jego nominację do Rock and Roll Hall of Fame. To chyba dobry czas, by poznać dobrze dobrze jego twórczość, prawda? No więc do roboty!

Źródła zdjęć: bbc.co.uk, last.fm, en.wikipedia.org

Ten wpis został opublikowany w kategorii Długoteksty i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na „A może by tak… Donovan?

  1. Tiger pisze:

    „Celtic Rock”, bardzo ciekawy kawałek.

  2. no zgadnij! pisze:

    rozczochrańcu !

Dodaj komentarz