40 minut słońca z Kalifornii

h_2014_05_13_40minutslonca
k_dlugoteksty
Kochamy patrzeć w przeszłość. Zdjęcia traktujemy oldskulowymi filtrami, zapuszczamy wąsy jak nasi ojcowie kilkadziesiąt lat temu, marzymy o życiu w minionych epokach. Momentami cała ta wintydżowa hipsteriada wychodzi nam dość śmiesznie, ale czasem… Czasem pojawia się ktoś taki jak Allah-Las.

i_allahlas_plyta

Na okładce „Allah-Las” pani słucha muszli. Czyżby znudziła jej się płyta?

Zawiązali się kilka lat temu, wydali parę singli, a w 2012 r. długogrający album – jedyny do tej pory i, powiedzmy sobie szczerze, niezbyt popularny. Do mnie trafili dopiero parę tygodni temu (dzięki, Wiola!), ale z miejsca zdobyli swój własny folder w „Mojej muzyce” (ze zdjęciem, ślicznie otagowany i tak dalej). W zasadzie wystarczy, że powiem wam, iż pochodzą z Kalifornii i już będziecie mogli domyślać się, o co chodzi. Tak jest: mamy tu do czynienia z uroczym klimatem końca lat 60. i amerykańskim psychodelicznym rockiem. Puśćcie sobie poniższy teledysk i zacznijcie wsiąkać.

Co się tutaj konkretnie wyprawia? Perkusja, bas i dwie gitary. Czyli bardzo klasycznie. Dodajmy do tego, że całość potraktowano dużą dawką gitarowych efektów, zwłaszcza reverbu, nad wszystkim zaś unosi dość leniwy (oraz – nie ukrywajmy – nosowy) tembr głosu Milesa Michauda, wspierany harmoniami reszty zespołu. I właśnie na ten ostatni punkt chciałbym zwrócić szczególną uwagę, bo współczesna muzyka wyraźnie cierpi na brak chórków. Nie wiem jednak, czy porównywanie Allah-Las z dzisiejszymi wykonawcami jest w ogólne trafne, bo wszystkie ich numery brzmią jak żywcem wyjęte sprzed półwiecza.”Tell Me (What’s On Your Mind)” to dość przebojowy, ale nie nachalny numer z chwytliwym refrenem, „No Voodoo” urzeka melancholijnym klimatem i prostymi chórkami, a na przykład „Sacred Sands” to już czysto instrumentalny surf rock pokroju The Ventures.


.
i_allahlas_zespol

Zarosty + Volkswagen = TURBOWINTYDŻ, BEJBE!

Niestety, jest i jeden problem. Już na początku pierwszego odsłuchu zacząłem obawiać się „czy oni przypadkiem nie wypalą się po tej jednej płycie, czy nie zaczną nagrywać szeregu takich samych numerów”. Po chwili okazało się, że jest jeszcze gorzej – już to pierwsze LP cierpi na zauważalną wtórność. Klimat jest niesamowity, brzmienie także, ale wszystko wygląda niemal tak samo. W efekcie w naszej głowie zostają tylko 3-4 bardziej oryginalne utwory, a reszta zlewa się w jedną całość. Całość wciąż przyjemną, ale jednak szalenie mało różnorodną.

Polecam wam zatem zapoznać się z „Allah-Las” (bo tak panowie nazwali swój debiutancki krążek – mało zaskakująco, ale znów wyraźnie odwołując się do tradycji) i wybrać tych kilka perełek, które będą wybrzmiewały z waszych głosników/słuchawek przez całe najbliższe lato. A kiedy już je wybierzecie, to wszyscy razem będziemy mogli przysiąść spokojnie w słońcu i rozpocząć oczekiwanie na następną płytę oldskulowych Kalifornijczyków. Oby była równie nastrojowa, ale bardziej urozmaicona od tej.

OCENA
o_cztery
pomysł: 4 | teksty: 4 | melodie: 3,5 | aranżacja: 4

Źródła zdjęć: bandcamp.com, everybodytaste.com, ectasyandwine67.blogspot.com

Ten wpis został opublikowany w kategorii Długoteksty i oznaczony tagami , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

4 odpowiedzi na „40 minut słońca z Kalifornii

  1. jagodowyhamak pisze:

    w temacie wskrzesicieli psychodelicznego rocka, nie wiem jaki jest Twój stosunek do zespołu, bo myślę, ze słyszałeś, ale 9 czerwca w warszawie będą Brian Jonestwon Massacre. jaram się jak małe dziecko i chyba mam zamiar przejechać pół Polski, z nadzieją, że nie będzie to granie tylko dwóch ostatnich płyt.

    • patykowy pisze:

      Czasem ich słucham, mam składankę „Tepid Peppermint Wonderland”, ale to jeden z tych zespołów, przy których „wyłączam się” w trakcie odsłuchu, w związku z czym traktuje ich najczęściej jako tło do innych zajęć. Muszę natomiast przyznać, że są klimatyczni (trochę podobny casus jak przy Allah-Las) i np. „Straight Up and Down” sprawdza się w czołówce do „Boardwalk Empire” idealnie.

  2. Dawidsu pisze:

    Na plus na pewno trzeba zaliczyć fakt, że słuchając kilku utworów z płyty po raz pierwszy nie poznałem, że to zespół współczesny. I po przesłuchaniu całości nie doszukałem się nowych akcentów (bo np. taki King Khan ma wiele momentów, które zdradzają, że to nie muzyka z epoki). Jednak ogólny odbiór albumu zakłóca monotonia. Chyba bardziej ją odczułem, bo moją ocenę prawdopodobnie zaniżył bym o pół płytki.

Dodaj komentarz