Czy zdarza wam się pomyśleć – słuchając jakiejś piosenki – „o tak, ten numer musi polecieć podczas wsadzania mojej trumny do piachu”? Bo mnie zdarza się często. Oto pięć wyselekcjonowanych „pieśni pogrzebowych” fana klasycznego rocka.
Norman Greenbaum – Spirit in the Sky
http://www.dailymotion.com/video/x10g77_spirit-in-the-sky-norman-greenbaum_music#.UebghW3-R2F
.
Numer idealny i to z dwóch powodów. Primo, czuć w nim niesamowity klimat Dzikiego Zachodu, co świetnie pasuje do trupów, pogrzebów i drewnianych trumien. Secundo, tekst mówi wprost: „When I die (…) gonna go to the place that’s the best (…) goin’ up to the spirit in the sky”. Chwilę później autor dorzuca jeszcze optymistyczne „Never been a sinner, I never sinned, I got a friend in Jesus”. Zajadli ateusze i inni przeciwnicy Dżizasa już pewnie zaczęli się oburzać. Mam dla was zatem ciekawostkę: Norman Greenbaum, autor i wykonawca, jest… żydem. A Jezus w tekście był dla niego nie wyznaniem wiary, lecz po prostu kimś kto dobrze pasował do klimatu utworu. I jeszcze jedna sprawa: brzmienie gitary na początku utworu jest n a j l e p s z e na świecie
Bob Dylan – Gates of Eden
Prawie 6 minut świetnej Dylanowskiej poezji z wczesnego okresu jego kariery. Czy trzeba czegoś więcej? Wydźwięk „Gates of Eden” jest dużo mniej pozytywny niż u Greenbauma, ale mimo tego tak urokliwy, że po prostu nie mogłem nie zawrzeć go w tym zestawieniu. Powolny, ale regularnie i nieuchronnie pędzący do przodu rytm wiersza stawia przed naszymi oczami (uszami?) kolejne obrazy: anielski kowboj, mnisi-pustelnicy, błąkający się żołnierz, królowie i książęta, a nawet cygańska Madonna na motocyklu. Przyznacie chyba, że dość nietypowa ta wizja ogrodów Edenu. Tak czy owak, jeśli interpretacje literatury na szkolnych zajęcia z języka polskiego nauczyły was niechęci do poezji, to odpalcie sobie Dylana – przejdzie wam raz dwa (pod warunkiem, że dobrze znacie angielski).
The Beatles – The End
Dla odmiany – coś rockowego. Po pierwsze to niezwykle symboliczny utwór dla wszystkich znawców i fanów rocka. Dlaczego? Bo jest ostatnim numerem z ostatniego albumu Beatlesów (przypominam bowiem, że „Let It Be” zostało co prawda wydane po „Abbey Road”, ale nagrano tę płytę wcześniej). Dorzućcie do tego charakterystyczne partie wszystkich trzech gitarzystów (po kolei: Paula, George’a i Johna), jedną z niewielu istniejących solówek Ringo na perkusji, a przede wszystkim tekst „And in the end, the love you takie is equal to the love you make”. Tylko zaznaczcie w testamencie żeby nie puszczali wam też znajdującego się po „The End”, króciutkiego „Her Majesty”. To już nie pasuje.
There Ain’t No Grave (Gonna Hold My Body Down)
Jeden z pierwszych utworów gospel wydanych przez dużą, mainstreamową wytwórnię. Napisany przez Claude’a Ely’a z Kościoła Zielonoświątkowców w 1934 r., ale nagrany przez niego dopiero w 1953 r. Od tej pory coverowało go wielu, całkiem niedawno świetną, żywiołową wersję zaprezentował Charlie Parr wraz z The Black Twig Pickers, ale chyba najbardziej znane jest wykonanie Johnny’ego Casha zamieszczone na wydanym pośmiertnie albumie mistrza zatytułowanym właśnie „Ain’t No Grave”. O czym to utwór? O tym, że gdy zabrzmią trąby, a ziemi dotknie stopa archanioła Gabriela, wszyscy wstaniemy z grobów. Ponownie więc dostajemy pozytywny przekaz. No chyba, że ktoś naoglądał się filmów o zombie. Wtedy gorzej.
Led Zeppelin – Stairway to Heaven
A oto i – na sam koniec – kompozycja, która poniekąd zbiera wszystkie omówione do tej pory motywy. Z jednej strony bowiem mamy tu trochę niezgorszej poezji (przy czym oczywiście do Dylana brakuje Robertowi Plantowi dość dużo), z drugiej natomiast końcówka „Stairway” to potężne, rockowe uderzenie (choć riffy Jimmy’ego Page’a nie mogą równać się z melodiami McCartneya). Nie brakuje natomiast z pewnością utworowi Zeppelinów klimatu, nastroju i uroku. No a poza tym opowiada on m.in. o tytułowych schodach do nieba, więc na pogrzeb w sam raz. Choć po dłuższym zastanowieniu stwierdzam, że ksiądz się nie zgodzi, a rodzina – ze względu na wspomniany nastrój utworu – najpewniej się gromadnie poryczy. Zostaję więc przy Greenbaumie.
A wy? Jaki pogrzebowy soundtrack sobie wymarzyliście?
Źródło zdjęcia: scienceblogs.com
Forever Young – Alphaville
Who Wants to Live Forever – Queen
Give My Love to Rose – Johnny Cash
na moim tematem przewodnim będą doorsi i ich the end. wersja 18 minutowa.
Vangelis – Monastery of La Rabida
Pink Floyd – Comfortably Numb
Depeche Mode – In your room
Dead Can Dance – Song for Sybil
Marillion – Forgotten Sons
‚Ostatnia posługa’ by Maciej Zembaty
‚On ma dzidę’ by Led Zeppelin
‚Nie płacz Ewka’ by Perfect
‚Bookends’ by Simon & Garfunkel
‚Auld lang syne’ by dowolny wykonawca
Czy On ma dzidę to In My Time of Dying?
Zepsuliście mi życie! Taki świetny kawałek, a ja tam teraz zawsze będę słyszał wspomniane słowa. What has been heard cannot be unheard. Swoją drogą świetne jest wykonanie z „Celebration Day”. Chyba nawet lepsze niż studyjne.
U mnie zawsze pierwsza myśl to My Way Sinatry. Co do okołorockowych musiałabym się dogłębnie zastanowić ;)
U mnie byłby to zapewne jeden ze standardów nowoorleańskich na brass band i chór gospel ;-)
Zdecydowanie TIME PINK FLOYD…
Piąte solo z Dead Mena Neila Younga.
Oczywiście, że In My Time of Dying. To taki pogrzebowy must have :D
Ale rozważałabym jeszcze „Wake Up” Mad Season, „Atmosphere” Joy Division, „Never Land” Sisters Of Mercy, albo przekornie Highway to Hell. ;-)
„Surprise! You’re Dead” Faith No More :)