Całkiem niegłupi prymitywi

h_2013_05_12_calkiemnieglupi
k_dlugoteksty
Debiutancki album Ramones z 1976 r. jest płytą znaną, lubianą i – ze względu na jej znaczenie dla punk rocka – poważaną. Wciąż jednak ocenianą w mylny sposób.

i_ramonesalbum

„Banda prymitywnych outsiderów” czy może coś więcej?

Przyjrzyjmy się owej czwórce amerykańskich chłopaków ubranych w podarte jeansy, którzy postanowili przyjąć wspólne nazwisko Ramone. Co pojawia się w naszych głowach, gdy myślimy o nich i o ich muzyce? Zdanie publiczności i krytyków od ponad 30 lat jest w zasadzie niezmienne. Dla Paula Nelsona z Rolling Stone owi chłopcy z nowojorskiej dzielnicy Queens to „banda surowych i prymitywnych outsiderów”. Ochoczo cytowany przez wszystkich Robert Christgau oraz mój ulubiony George Starostin zwracają uwagą na minimalizm, wyciąganie esencji ze „starego dobrego rock and rolla”. Wszyscy jak jeden mąż są zauroczeni prostotą i nieokrzesaniem owych pionierów punk rocka. Opinie te są tyleż pozytywne, co krzywdzące. Tak jak polscy literaci na przełomie XIX i XX w. zachwycali się kulturą chłopską, tak i krytycy muzyczni (a za nimi rzesze słuchaczy) postąpili z Ramones. Wyraźnie ich doceniając, wciąż jednak patrzyli na nich z ironicznym uśmieszkiem. Jak na małpy podczas wizyty w ZOO. „Rozkoszne to i takie  p r a w d z i w e, ale ileż brakuje im do nas”.

Męczę ów debiutancki, trwający niespełna pół godziny album już od jakiegoś czasu i z każdym kolejnym odtworzeniem coraz bardziej nie zgadzam się z cytowanymi opiniami. Czy Ramones (a zwłaszcza Dee Dee, który był głównym tekściarzem) pisali utwory skupiające się na trudnym życiu amerykańskiej młodzieży, przemocy, narkotykach i takich takich? Owszem, pisali. Czy tylko? W żadnym wypadku. „Beat on the Brat”, „53rd & 3rd”, czy też – jakżeby inaczej – „Now I Wanna Sniff Some Glue” rzeczywiście wpisują się w ten schemat. Poza tym jednak leży przed nami prawdziwa skarbnica popkulturowych nawiązań, których wielu zdaje się nie zauważać. „I Wanna Be Your Boyfriend” i „I Don’t Wanna Walk Around with You” realizują starą jak Dąb Bartek, tak charakterystyczną dla muzyki rockowej tematyką miłosną, choć – co widać już po tytułach – każda w odmienny sposób. „Chain Saw”, ze wspaniałym intro, to hołd dla filmów grozy (z „Teksańską masakrą” na czele), podczas gdy „Havana Affair” odnosi się do czytanych przez chłopaków komiksów o tematyce szpiegowskiej. W „Judy Is a Punk” (chyba najsłynniejszym po „Bliztkrieg Bop” utworze z płyty) pojawia się fraza „second verse same as the first” pochodząca z piosenki-symbolu „I’m Henery the Eighth, I Am” (w wykonaniu Herman’s Hermits). Przede wszystkim jednak spłodzili Ramones utwór numer 14, ale o nim za moment.

i_ramonesdeedee

Dee Dee dodaje partię organów do „Let’s Dance”

A co z muzyką? Jeśli wejdziecie na angielskojęzyczną Wikipedię i wrzucicie sobie artykuł o rzeczonej płycie, to uraczeni zostaniecie określeniem „three-chord assualt” Stephena Erlewine’a, któremu odpowiadać może słynne polskie „trzy akordy, darcie mordy”. Dużo w tym prawdy, bo np. początkowe „Blitzkrieg Bop” to rzeczywiście powtarzające się wciąż A, D i E. Podejrzewam jednak, że gdyby cały album oparty był na owym schemacie, to nawet wspominani entuzjaści prostoty i pierwotności punk rocka mieliby problemy z dosłuchaniem go do końca. I rzeczywiście – jeśli weźmiemy pod lupę takiego „Loudmouth”, to okaże się, że tutaj akordów jest już sześć. Nie są też Ramones konsekwentni jeśli chodzi o formę. Czasami mamy do czynienia ze standardem, tj. zwrotką i refrenem, ale niejednokrotnie dochodzi do nich bridge czy solo. I choć owe solówki są wybitnie proste, a sześć akordów to wciąż nie Beethoven, przyznać trzeba, że obiegowe opinie o zespole po raz kolejny okazują się przesadzone. Zwłaszcza jeśli dodamy do tego całkiem niegłupią linię basu („I Don’t Wanna Walk Around with You”) czy wyjście poza schemat instrumentalny (organy w „Let’s Dance”). No i wreszcie wisienka na torcie – końcowe medley z szybkimi przejściami między utworami. Beatlesi mają swoje na „Abbey Road”, Ramonesi swoje na „Ramones” (porównanie zdecydowanie na wyrost, ale to mój blog i wolno mi). Zaczyna się ono na „Let’s Dance” właśnie, a kończy f a n t a s t y c z n y m „Today Your Love, Tommorow the World” (czyli rzeczonym „utworem numer 14”). Tytuł raczej sztampowy. A zawartość? Historia o młodym Niemcu, który był wyśmiewany w dzieciństwie, ale po wstąpieniu w szeregi nazistowskiej organizacji (Hitlerjugend?) – pełen odzyskanej dumy – oznajmia swojej ukochanej, że idzie zdobywać świat. Jak to? Czterech prostaków z Queens i takie tematy?!

Nie zrozumcie mnie źle – zgadzam się z cytowanymi krytykami w wielu sprawach. „Ramones” to przede wszystkim trzydzieści minut niezwykle przyjemnego w słuchaniu, pełnego energii, pozbawionego niepotrzebnych udziwnień rock and rolla. Możemy też oczywiście, podążając za „głosami z góry”, wrzucić Ramonesów do szuflady z napisem „urocze prymitywy”. Nie popełnimy żadnego świętokradztwa, a będzie nam dużo prościej żyć. Z takim podejściem jednak pozbawiamy owo arcydzieło z 1976 r. paru naprawdę świetnych momentów. A wydaje mi się, że w słuchaniu muzyki (i nie tylko) chodzi o to by przyjemność była jak największa. Postuluję więc: Ramones na salony! Ale nie jako rozkoszne, poczochrane maskotki, lecz pełnoprawni, pierwszoplanowi współtwórcy dwudziestowiecznej muzyki rozrywkowej.

OCENA
o_czteryipol
pomysł: 5 | teksty: 4 | melodie: 4,5 | aranżacja: 3

Źródła zdjęć: wikipedia.org, pinterest.com, blogs.canoe.ca

Ten wpis został opublikowany w kategorii Długoteksty i oznaczony tagami , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na „Całkiem niegłupi prymitywi

  1. Można się zastanawiać, czy to aby na pewno jest ESENCJA rock’n’rolla czy może raczej FUSY :-)
    Z jednej strony czuję, że to było zejście o level niżej, a z drugiej zaś myślę:

    „Kurcze, gdyby nie powstał punk rock nie słuchałbym w tej chwili takiego cuda jak jazzowe Get The Blessing” ;-)

    Oczywiście, Ramones = klasyka.

  2. FeedMeRiffs pisze:

    Zgadzam się w zupełności,ludzie raczej nie zagłębiają się w ich twórczość i wolą wrzucać ich do szuflady razem z Sex Pistols. Tak naprawde to ja nie nazywałabym ich jeszcze punkiem , a raczej czymś między rock n’ rollem a proto-punkiem. Mają (nie tylko na debiucie) wiele ciekawych kompozycji, które sięgają daleko poza 3 akordy :) Cóż – taka jest w sumie główna cecha krytyków – szufladkowanie, przez które trzeba czytać ich teksty (nawet tych ‚najznamienitszych’) z przymrużeniem oka.

Dodaj komentarz