Pięć wybitnych występów rockowych na żywo



Dzisiaj łatwo i przyjemnie. Nie oczekujcie, że przedstawię wam na tacy najlepsze koncerty w historii muzyki rockowej – nie da rady. Po pierwsze: gdy takie się odbywały, to moi rodzice nawet nie myśleli o spłodzeniu mojej uroczej osoby, więc trudno byłoby mi je osobiście, bezpośrednio ocenić. Po drugie: zaraz ktoś wyskoczyłby z kwestią „na miejscu czwartym nie powinno być to, tylko tamto”. Tak więc ostatecznie przyszykowałem po prostu zestawienie pięciu ciekawych – z tego czy innego względu – występów live, przy czym skupiałem się raczej na pojedynczych utworach, niż całych koncertach. Oto i lista (kolejność nie ma znaczenia)…

The Rolling Stones – Jumpin’ Jack Flash (2006)


Ja wiem, że Keith Richards wygląda tu jak z Muppet Show, a cały zespół ma po zsumowaniu jakieś dwa miliardy lat. Ale grzeje mnie to, bo chłopaki mimo zaawansowanego stopnia mumifikacji potrafią zagrać na takim samym poziomie jak 40 lat temu. To wykonanie „Jumpin’ Jack” jest najlepszym, jakie do tej pory widziałem, a przy okazji to prawdopodobnie także najmocniejszy punkt filmu „Shine a Light” (swoją drogą wyreżyserowanego przez Scorsese).  Chciałbym tak śmigać na wuefie, jak Jagger po scenie.


The Beatles – Get Back (1969)


Niedługo przed rozpadem zespołu, w styczniu 1969 roku, Beatlesi zagrali spontaniczny koncert… na dachu budynku Apple Studios. No po prostu zabrali gitary, kable, wzmacniacze i murzynka Billy’ego Prestona, po czym wyleźli na samą górę i wykonali parę kawałków. Ludzie zaczęli wystawiać głowy z okien i przybywać z całej okolicy. Po chwili pojawiła się też policja zaniepokojona nieplanowanym występem. Sami Beatlesi wspominali później, że mieli nadzieję, iż stróże prawa zwleką ich z dachu, co byłoby spektakularnym zakończeniem koncertu. Niestety ci przyszli na górę i grzecznie poprosili o zakończenie występu. What a shame. Podczas oglądania proponuje zwrócić uwagę na obciachowe futerka George’a i Johna, równie wystrzałowy płaszcz Ringo oraz na absolutnie magicznego pana z fajką w 1:50.


Bob Dylan – Isis (1975)


Kocham to nagranie. Co prawda nigdzie nie ma pełnej wersji (ucięty jest początek), zdaje się, że całość po prostu nie została zarejestrowana.  Mimo tego występ wyraźnie emanuje czymś czarodziejskim. Wygląd samego Dylana, sposób w jaki na zbliżeniu ściska harmonijkę w dłoni, Rob Stoner śpiewający wraz z Bobem końcówkę, skrzypce… No i sam utwór, który w tym wykonaniu (z trasy koncertowej Rolling Thunder Revue) brzmi tak na oko z siedem i pół raza lepiej, niż na albumie studyjnym. Niestety mam jednocześnie świadomość, że nie każdy lubi twórczość Boba, a zmuszał was do niczego nie będę. Do dylanomiłości trzeba dojść samemu.


The White Stripes – Party of Special Things to Do (2005)


Występ pochodzi z tak zwanego „From the Basement”. Na początku możecie usłyszeć „Blue Orchid”, które jest niezłe, ale najważniejsze rzeczy dzieją się od 2:35. Otóż Jack i Meg grają „Party of Special Things to Do”. Jest to kawałek napisany przez Captaina Beefhearta, a ja mam misję od Boga i muszę promować jego twórczość (Beefhearta, nie Boga). Przy okazji będę twardo stał na stanowisku, że White Stripes to jeden z najważniejszych współczesnych zespołów. Co prawda Meg White jest leszczem, ale Jack daje radę za oboje. Wybitny gitarzysta, kompozytor, a i śpiewa sobie chłopak całkiem przyjemnie. Oglądać, nie gadać!


The Who – A Quick One (1968)


Gdy The Who w 1966 roku rejestrowali swój drugi długogrający album pojawił się problem – nagrali już kilka piosenek, ale wciąż brakowało około dziesięciu minut materiału. Producent, Kit Lambert, zaproponował nagranie dziesięciominutowego kawałka. Was pewnie taka propozycja nie dziwi, ale działo się to ponad czterdzieści lat temu, więc Pete Townshend (ten z gitarą i ogromnym nochalem) musiał odpowiedzieć:  „Nie wolno pisać czegoś takiego! Utwory rokendrolowe to dwie minuty i pięćdziesiąt sekund!”. W końcu zdecydowano się na trwającą 10 minut historię złożoną z kilku takich rock and rolli – tak powstało zupełnie rewolucyjne „A Quick One While He’s Away”. Dwa lata później Rolling Stonesi zaprosili The Who na nagranie koncerto-przedstawienia „Rock and Roll Circus”. Pete i koledzy, wykonując właśnie „A Quick One”, zagrali tak świetnie, że występ samych Stonesów wypadł bardzo blado, w związku z czym zapisu koncertu nie wydawano przez wiele długich lat. Biedny Jagger – wstyd było chłopakowi.

A wy? Jakie „lajwy” lubicie oglądać? Czekam (z chlebem i solą) na komentarze z propozycjami.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Pięciozbiory i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

7 odpowiedzi na „Pięć wybitnych występów rockowych na żywo

  1. Karol pisze:

    No dobra, dobra, jeśli wdzianka Beatli są obciachowe, to nie wiem jak określić to, co Keith ma na sobie w Shine a Light. I tak jak wspominałam już: jestem oburzona, że nie doceniasz Sympathy for the Devil z Rock’n’Roll Circus właśnie (chociaż, fakt, the Who też zadali szyku). Jaggerowi może i było wstyd, ale to pewnie przez lubieżne czołganie się po scenie. Rozpustnik jeden… Rzekłam.

  2. Wixu pisze:

    Hmm. Najlepszy kąąąąsert? Ciężka sprawa. Bardziej same zapisy dźwiękowe niż obraz.

    The Bootleg Series, Vol. 4: Bob Dylan Live, 1966: The Royal Albert Hall Concert
    Świetny występ, jeden z pierwszych z zespołem, w końcówce słychac jak ktos z tłumu wyzywa Dylana od Judasza za zdradę folkowych ideałów.

    Deep Purple – Made in Japan
    Nie pytajcie dlaczego. Wszyscy wiedzą, ze ta koncertówka to jeden z najlepszych materiałów live na świecie.

    Pink Floyd – Live at Pompeii
    Niesamowite Echoes podzielone na dwie części, zaczynając i kończąc występ. Kamera wynurzająca się znad wzmacniaczy i głośników z napisem „Pink Floyd London” budzi dreszcze.

    • patykowy pisze:

      Co do zapisów dźwiękowych, to tu już chyba nie mam wielkiego problemu z wyborem – „Live at Leeds”, psze państwa. I zgodzić się muszę co do Dylana z RAH – bardzo, bardzo zacne. =)

  3. Tommy pisze:

    Cześć Przyjacielu! Jak zwykle świetny artykuł. Dodałbym może jakiś wczesny występ GN’R albo Queen. A co do wdzianka Lennona to futerko Yoko, która podarowała mu je, gdyż styczniowy występ na londyńskim dachu do najcieplejszych nie należy. Pozdro!

  4. Isel pisze:

    Dorzuciłbym jeszcze Led Zeppelin – The Dragon Snake (live in Houston 1977-05-21) ze szczególnym uwzględnieniem piosenki No Quarter. Arcydzieło :)

  5. Olka pisze:

    Patyku, moja mama ma podobne wdziano do Harrisona (którego i tak uważam za chodzącą emanację seksu, nawet w karakułach), ale nie to jest najgorsze. A te spodnie barwy zdechłej mięty? :)

Dodaj odpowiedź do Tommy Anuluj pisanie odpowiedzi